Pamiętnik byłego Asgardczyka - Rozdział 2
-Panie Loki, jest pan gotowy?
Do sypialni boga psot wparował nastolatek z szerokim uśmiechem na twarzy i plecakiem zarzuconym na plecy. Czarnowłosy siedział na fotelu w rogu pokoju, ubrany w czarne, klasyczne spodnie i tego samego koloru koszulę, czytając znalezioną na regale książkę, którą jednak zamknął, gdy drzwi się otwarły.
-Wydaje mi się, że jesteśmy w tym samym wieku. Nie musisz się zwracać do mnie per pan.
Odpowiedział w cale nie patrząc na nastolatka i mierziło go, że byli równi wiekowo, mimo że byli różni jak dzień i woda. Westchnął cicho i wstał z fotela, zerkając na urządzenie wyświetlające godzinę. Była ledwie siódma rano.
-Myślałem, że mam stawić się o godzinie ósmej.
Tym razem w końcu spojrzał na blondyna, który wyszczerzył do niego zęby, jakby dostał właśnie prezent na gwiazdkę.
-Tak, ale pomyślałem, że zjemy razem śniadanie, zanim pójdę do szkoły.
Zaskoczył tym czarnowłosego, ale ten poszedł za nim do kuchni, gdzie zastali Kapitana Amerykę i czarodzieja czasu.
-Dzień dobry!
Przywitał się Peter a Loki poszedł w ślad za nim, chociaż o wiele mniej entuzjastycznie, czym zaskoczył Avengersów.
-Masz na coś alergię?
Zapytał blondwłosy mężczyzna, przygotowując jajecznicę na patelni i decydując się, że będzie miły i zrobi porcję również dla ich nowego mieszkańca.
-Nic mi na ten temat nie wiadomo.
Odpowiedział były As, otwierając lodówkę i przeszukując ją wzrokiem.
-Robię jajecznicę, jeśli masz ochotę, więc możesz usiąść i poczekać.
Loki ledwo opanował zaskoczenie, które chciało wymalować się na jego twarzy i spojrzał na mężczyznę, marszcząc brwi.
-Czym jest ta ja... jecznicę?
Zapytał zbity z pantałyku, zastanawiając się, czy to ta breja na patelni czy też coś zupełnie innego.
-Jajecznica, Loki. Jest to proste danie, w podstawowej wersji składa się tylko z roztrzepanych jajek ściętych na patelni. W innych wariantach można dodać do niej pomidory, boczek, pieczarki lub inne rzeczy, zależnie co kto lubi.
Tym razem wtrącił się Strange, nie odrywając wzroku od czytanej gazety.
-Nie masz elementarnej wiedzy o świecie, więc nie przetrwasz tu samodzielnie zbyt długo. Dlatego na podstawie starych podręczników Petera przygotowaliśmy dla ciebie materiały. Te na dzisiaj leżą w salonie na stole. Zostajesz dzisiaj sam, nie wywiń niczego.
Do kuchni jakby nigdy nic wszedł Tony, odstawiając pusty kubek po kawie do zlewu i rzucając chłopakowi ostrzegawcze spojrzenie. Ten pokiwał jedynie głową, bo w tym momencie wylądował przed nim talerz z jajecznicą i grzanką. Przez chwilę przyglądał się dziwnej brei, po czym chwycił za widelec i wziął odrobinę do ust. Nie spodziewał się, że może mu to smakować, ale musiał przyznać sam przed sobą, że jest dobre a jego żołądek domagał się więcej. W mgnieniu oka opróżnił cały talerz, popijając wszystko szklanką wody.
-Dziękuję za posiłek. Teraz, jeśli pozwolicie, zabiorę się za naukę.
Nikt mu nic nie odpowiedział, więc przeszedł do salonu i wziął przygotowane dla niego notatki. Obok zauważył zeszyt kołowy i długopis, więc domyślił się, że będzie miał jakieś zadania pisemne. Usiadł na kanapie i niemal od razu odpłynął od tego świata, uważnie studiując notatki. Nie zauważył nawet trójki Avengersów stojących w progu, którzy mu się przyglądali.
-Nie sądziłem, że bez słowa sprzeciwu weźmie się za lekcje.
Zauważył Doktor, dopijając swoją kawę i zerkając na czarnowłosego przyjaciela, który nie krył małego, zadowolonego uśmieszku. To wszystko w końcu było jego planem.
-Myślę, że ten chłopak może nas jeszcze zaskoczyć.
Odparł Iron Man, wychodząc z mieszkania i mając zamiar odhaczyć wszystko na liście swoich dzisiejszych obowiązków. Wkrótce Loki faktycznie został sam w wieży Avengersów, ale nawet nie zwrócił na to uwagi. Oderwał się od notatek dopiero wtedy, gdy miał pewność, że opanował już cały materiał. Z zaskoczeniem zauważył, że zegar dopiero niedługo wybije południe. Domyślał się, że przez jakiś czas jeszcze będzie w domu sam, wnioskując z wcześniejszej wypowiedzi właściciela posiadłości. Wstał więc z kanapy, równiósieńko układając na stoliku do kawy dwa stosiki - jednym były jego notatki i zadania, drugim notatki, które miał opanować. Podszedł do baru i odszukał ukrytą, a może lepiej powiedzieć zabudowaną lodówkę, z której wyjął jakiś brązowy napój o nazwie kakao i upił łyk ze szklanej butelki. Słodki smak rozlał się po jego ustach i z zaciekawieniem zaczął przyglądać się etykiecie, na której zauważył skład. Owszem, wiedział, czym jest mleko czy cukier, ale pozostałe składniki kompletnie nic mu nie mówiły. Postanowił się tym jednak nie przejmować i przejść po domu, poznając gdzie co jest.
Ponieważ posiadłość była ogromna, dość długo zajęło mu obejrzenie wszystkich pomieszczeń i pięter, które się tam znajdowały. Wszedł do ostatniego z pokoi i stanął jak wryty widząc piękne, białe, wykonane z kości pianino stojące na samym środku. Był to jedyny przedmiot w tym pomieszczeniu i od razu ujął go za serce. Doskonale pamiętał, gdy matka uczyła go gry na tym instrumencie. Godzinami słuchał jej gry, gdy udało mu się uprosić ją, by dla niego zagrała. Uśmiechnął się do swoich myśli i dotknął delikatnie opuszkami palców pięknego instrumentu, jednak nie odważył się przyłożyć dłoni do lśniącej klawiatury. Westchnął i wyszedł, po czym wrócił ze swojego pokoju i zaszył się tam z książką, postanawiając się nie wychylać i nie narzucać się swoją obecnością.
Ze swojego pokoju wyszedł dopiero po jakimś czasie, gdy żołądek dał mu znać, że należy coś zjeść. Zszedł więc na dół i w salonie zauważył rudowłosą kobietę, przyglądającą mu się podejrzliwie. Skinął jej głową na powitanie i przemknął do kuchni, zastanawiając się, co ma zjeść. Nie potrafił gotować a tym bardziej obsługiwać midgardzkich urządzeń, więc zrezygnowany sięgnął jedynie po jabłko i wrócił do salonu, wgryzając się w nie i postanawiając wziąć sobie z barku jeszcze jedną butelkę tego całego kakao, które dzisiaj odkrył.
-To twój obiad?
Zapytała zgryźliwie rosjanka, przyglądając mu się z politowaniem. Chłopak uśmiechnął się, wręcz automatycznie, bo zawsze tak robił, zaczynając z kimś rozmowę, ale nie było w tym ani krzty złośliwości.
-Niestety nie jestem w stanie obsłużyć midgardiańskich urządzeń, które mają pomóc w przygotowaniu posiłku oraz nie potrafię gotować. Postanowiłem więc zjeść cokolwiek, czego nie trzeba przygotowywać.
Wyjaśnił, wyciągając chłodną butelkę i z zaskoczeniem zauważył obok takie same butelki, tylko że z różowym płynem, jednak stwierdził, że spróbuje ich innym razem.
-Chodź, nauczę cię gotować.
Rzuciła kobieta wstając ze swojego miejsca i idąc do kuchni nie oglądając się za siebie. Po chwili zastanowienia bóg psot podążył za nią i gdy tylko wyrzucił ogryzek owocu dostał do ręki nóż i deskę.
-Pokroisz mięso. Zrobimy kolację dla wszystkich. Noże to twoja specjalność, prawda?
Chłopak nic nie odpowiedział, puszczając tę uwagę mimo uszu i zabrał się za oczyszczanie drobiowego mięsa, uważnie usuwając każdą żyłkę i ścięgno jednocześnie nie usuwając ani trochę dobrego mięsa.
-To bardzo miłe, że mi z tym pomagasz. Mam pokroić w kostkę czy w paski?
Odezwał się, czując na sobie wzrok uważnie śledzących go brązowych oczu. Kobieta stała za jego plecami, przygotowując sałatkę, jednocześnie nie tracąc czujności.
-Ani tak ani tak. Przetnij wzdłuż.
Przez następne kilka minut znów się do siebie nie odzywali, każde robiące swoją pracę i wydawało się, że w cale nie zwracają na siebie uwagi. Dopiero kilkanaście minut później skończyli przygotowywać posiłek i pozostało jedynie czekać, aż wszystko się upiezce w piekarniku. Wtedy czarnowłosy spojrzał na kobietę i ujął jej dłoń, całując ją w wierzch.
-Dziękuję, że nauczyłaś mnie tego dania. Jesteś bardzo cierpliwą nauczycielką.
Nie wiedział, że tymi słowami wywołał burzę w myślach Czarnej Wdowy, która nie wiedziała, czy ma zabić tego dzieciaka czy go chronić i przyjąć do rodziny. Jej ciało i instynkt mówiły jej jedno, ale jego zachowanie podpowiadało zupełnie co innego i nie wiedziała, w którym kieurnku powinni zmierzać.
-Nie ma za co. Za dwadzieścia minut będzie gotowe. Peter do tego czasu już wróci, więc zjemy razem.
-Nie jest to jednak za mało? Obawiam się, że może nie starczyć dla wszystkich.
-Na codzień mieszka tu tylko Tony, Steve, Peter, Happy, Pepper i ja. Teraz także i ty. Pozostali wrócili już do siebie. Pepper i Happy wrócą dopiero jutro, więc jesteśmy w piątkę.
-Rozumiem. Czy mogę więc zadać jeszcze jedno pytanie?
Natasha nic nie odpowiedziała, jedynie skinęła głową, zastanawiając się, z czym teraz wyskoczy ten bóg kłamstw i psot.
-Czym jest ten napój, zwany kakao?
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, jaki Loki potulny... zostawili go samego ale czy na pewno? może jakaś kamera...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie