Pamiętnik wielkich zmian - Rozdział 4
Nikt jeszcze nigdy nie widział boga kłamstw tak załamanego i w takiej rozpaczy, jak tej nocy, chociaż każdy z nich potrafił zrozumieć jego uczucia. Wszyscy czuli się podobnie. Po tym, jak Avengersi uporali się z pozostałymi żołnierzami Odyna, przybiegli do ich pokoju i zauważyli czarnowłosego próbującego usilnie uratować życie swojej żony. Zaleczył zdecydowaną część jej ran, jednak w końcu i on i Wanda opadli z sił i dalszy przebieg przejęli wezwani pilnie chirurdzy - którzy od razu zajęli się ranną. Operacja trwała jednak już kilka godzin, na horyzoncie zaczynało świtać i wszyscy myśleli, że oszaleją. Niepewność i strach targała szczególnie jednym, do niedawna skutym lodem, sercem. Dopiero gdy Słońce wisiało już wysoko na niebie z medycznej części wieży wyszli lekarze, zwracając na siebie uwagę wszystkich.
-Operacja przebiegła pomyślnie. Dziewczyna przeżyje. Jest nieprzytomna, pielęgniarka właśnie podłącza ją do kroplówki. Będzie jej trudno wrócić do pełni zdrowia. Niestety nie udało nam się uratować dziecka. Nie miało szans, przykro mi.
Poinformował lekarz prowadzący a wszyscy usłyszeli huk. Obejrzeli się w tamtą stronę i zobaczyli boga psot, który upadł na ziemię ale jego oczy pozostawały suche. Wpatrywał się w drewniane panele niewidzącym wzrokiem, będąc kompletnie nieobecnym w tym momencie. Jego dziwny stan trwał jednak tylko chwilę bo zaraz poderwał się i pobiegł do pokoju, gdzie mógł znaleźć swoją żonę, odprowadzany wzrokiem pozostałych mieszkańców wieży i lekarzy. Przyjaciele podziękowali specjalistom i podążyli za nim, znajdując go tuż przy łóżku i trzymającego dłoń blondwłosej postaci, której poszarzała cena zdecydowanie dawała świadectwo tego, co jej się przydażyło.
-Loki... słyszałeś lekarzy, przeżyje. Będzie dobrze.
Nat starała się jakoś dodać nadziei przyjacielowi, który mamrotał coś pod nosem waptrując się w nieruchomą twarz ukochanej jakby miał nadzieję, że ta nagle się obudzi i mu odpowie. Niestety, nie stało się tak. Ani wtedy, ani kilka godzin później.
Vilde obudziła się dopiero cztery dni później ze śpiączki w którą zapadła zaraz po operacji. W tym czasie Loki zdołał niemal całkowicie wyleczyć ją magicznie tak, by nie został nawet ślad po tym haniebnym ataku i nie odstępował jej na krok, trwając bezustannie przy jej łóżku. W jego sercu z każdą minioną godziną narastał strach, że nigdy już jej nie odzyska, że nigdy nie ujrzy błekitu jej oczu. Niespodziewanie jednak uświadomił sobie, że wpatruje się właśnie w te ukochane oczy, przysnute jeszcze delikatną mgiełką zagubienia i niezrozumienia. Na początku w to nie dowierzał a potem ledwo się powstrzymując od porwania jej gwałtownie w ramiona nachylił się i czule pocałował ją w czoło, nie wypuszczając jej palców ze swojej dłoni.
-Hej.
Przywitał ją cicho, wciąż bojąc się, że to wszystko mu się śni a młoda kobieta wciąż nie odzyskała przytomności.
-Loki... gdzie jestem?
Zapytała zachrypniętym głosem. Chłopak dopadł więc do butelki wody, która stała przygotowana przy łóżku i pomół jej się napić, nim odpowiedział.
-W skrzydle szpitalnym. Byłaś nieprzytomna przez cztery dni.
Wyjaśnił, głaszcząc ją delikatnie po głowie i czując nieopisaną ulgę. Cieszył się, że znów może mieć ją przy sobie i że najwyraźnie jest jej lepiej.
-Co z dzieckiem?
Zbladł a jego ręka zadrżała, gdy usłyszał to pytanie. Przełknął ślinę czując narastającą gulę w gardle i wypuścił powoli powietrze z płuc wiedząc, że nie może jej okłamywać.
-Nie udało się go uratować. Przykro mi.
Odpowiedział cicho a w błękitnych oczach zalśniły łzy. Nie były to jednak łzy smutku jak się spodziewał. Na twarzy żony zobaczył ból ale o wiele bardziej widoczna była wściekłość.
-Nienawidzę go. Nie daruję mu tego. Odbiorę mu wszystko.
Powiedziała łamiącym się głosem, nie mogąc dłużej powstrzymywać łez, które zaczęły rzeźbić drogę na jej policzkach, Czarnowłosy doskonale ją rozumiał, sam miał ochotę skręcić kark Odynowi ale powstrzymywał się ze względu na nią. Westchnął cicho i przytulił ją mocniej, nie mając zamiaru jej puszczać. Już nigdy więcej.
-Przepraszam.
Szepnął po dłuższej chwili ciszy a gdy odsunął się od ukochanej ze skruszoną miną, zauważył wyraźnie szok na jej twarzy. Wyciągnęła dłoń i dotknęła jego policzka, mimo że dla jej dopiero co obudzonego ze śpiączki ciała było to bardzo ciężkie w tej chwili.
-Za co mnie przepraszasz?
-Obiecałem, że będę cię chronić. Obiecałem to przed ołtarzem. Potem obiecałem, że będę chronić też naszą rodzinę, nasze dzieci. Zawiodłem. Błagam cię o wybaczenie.
To powiedziawszy odtrącił jej dłoń i skłonił się nisko. Nie chciał nigdy łamać tej obietnicy a jednak tak się stało i nie wiedział, jak mógłby kiedykolwiek za to odpokutować.
-Nie mam czego ci wybaczać, bo to nie twoja wina. Nie stałeś tam z założonymi rękami. Zrobiłeś, co mogłeś. Przytul mnie, proszę.
Wyszeptała ledwo słyszalnie ale w cichej sali szpitalnej było to doskonale słyszalne. Potem, gdy już trochę się uspokoiła i otrząsnęła z tego wszystkiego, wypytała się o pozostałych. Okazało się, że nikt nie odniósł żadnych poważniejszych obrażeń, nie licząc jej oczywiście i czekają na nią aż będzie gotowa wyjść o własnych siłach ze szpitala i się z nimi spotkać. Wiedzieli, że oboje przeżyli okropne chwile, więc chcieli dać im czas i prywatność. Do skrzydła szpitalnego przyjdą tylko, jeśli któreś z nich samo sobie tego zażyczy. Fakt, że spychali swoje własne uczucia, przede wszystkim troskę o nich, na drugi tor, chcąc zapewnić im jak największy komfort i pomóc najlepiej, jak są w stanie, znaczyło dla obojga Asgardczyków o wiele więcej, niż byliby skłonni się przyznać.
W końcu zmęczona para usnęła, gniotąc się razem na wąskim łóżku szpitalnym. Gdy się obudzli na stoliku nocnym zauważyli kartkę, która informowała ich o tym, że Thor przybył do Midgardu i chce się z nimi widzieć. Zapewnia, że nie wygadał się Odynowi i nie miał nic wspólnego z tym, co się stało a o całej sprawie dowiedział się przez przypadek, gdy już było dawno po wszystkim. W jakiś sposób żadne z nich nie czuło do niego urazy za to, co się stało - przede wszystkim dlatego, że dziedzic Asgardzkiego tronu nie potrafił kłamać. Postanowili jednak poczekać na spotkanie z nim - póki co woleli zostać sami i spróbować jakoś pogodzić się z tym wszystkim, co się stało.
Loki wciąż leczył ciało swojej ukochanej mimo że ona często zaprzeczała, jakoby w ogóle tego potrzebowała, chłopak jednak widział cierpienie na jej twarzy przy niektórych ruchach, więc upierał się robieniem tego tak czy siak a jeśli zbytnio się sprzeciwiała - robił to dopiero, gdy dziewczyna poszła już spać tak, by tego nie zauważyła. Oczywiście zauważała od razu po przebudzeniu ale komentowała to jedynie pokręceniem głową i przewróceniem oczami. Tak spędzili w szpitalu kolejne kilka dni, teleportując sobie jedzenie z kuchni o stałych porach.
W końcu jednak oboje poczuli się na tyle dobrze zarówno fizycznie jak i psychicznie, by wrócić do rzeczywistości by zacząć działać. Trzymając się mocno za ręce weszli do salonu, gdzie czekali na nich wszyscy - zupełnie tak, jakby przez ten miniony ponad tydzień nie ruszyli się z miejsca nawet o milimetr. Wśród nich faktycznie siedział Thor, który jako pierwszy poderwał się z wygodnej kanapy i niemal do nich podbiegł, co spowodowało jedynie tyle, że blondwłosa kobieta zaczęła drżeć i przysunęła się bardziej do swojego męża, który objął ją czule ramieniem. To wywołało zaskoczenie u boga piorunów.
-Vilde, mam nadzieję, że przeczytałaś list od Anthony'ego i wiesz, że nie miałem nic wspólnego z tą sytuacją. Nie jestem waszym wrogiem, nie musisz się mnie obawiać.
W jego głosie słychać było nutkę świadczącą o bólu tego, że przyjaciółka nie pozwala mu nawet do niej podejść. Z jednej strony doskonale to rozumiał, z drugiej jednak było mu niezwykle przykro.
-Wybacz.
Mruknęła cicho blondynka, spuszczając głowę, po czym oboje podeszli do wypoczynkowych mebli. Loki chciał usadzić się z partnerką na kanapie ale ta pociągnęła go na fotel i wpakowała mu się na kolana, wtulając się w niego kurczowo. Nikt jednak tego nie skomentował, zdając sobie sprawę z traumy, jaką oboje przeżyli. Bóg psot otoczył swoją Samboer opiekuńczo ramionami i ucałował czubek jej głowy.
-Przepraszamy, że tak długo nas nie było. Musieliśmy mieć czas by Vilde wróciła do zdrowia i byśmy oboje mogli pogodzić się z zaistniałą sytuacją. To jednak nie wszystko. Na ten moment moja Samboer nie czuje się dobrze psychicznie, dlatego proszę was o szczególne zwracanie uwagi na takie szczegóły i nie robienie niczego wbrew niej. Nie chciałbym być na waszym miejscu, jeśli ją skrzywdzicie. Ostatniego, kto to zrobił, zabiłem. Was też nie zawaham się zabić, nawet jeśli jesteście naszą rodziną i nas kochacie.
Czarnowłosy odezwał się dopiero po dłuższej chwili, nie przerywając głaskania pleców skulonej na jego kolanach kobiety w uspokajającym geście. Wszyscy zgodnie pokiwali głowami, niektórzy nawet niepewnie się do nich uśmiechali, nie do końca wiedząc, na ile mogą sobie pozwolić a co lepiej na razie odpuścić.
-Przykro nam, że nie zdążyliśmy na czas. Ta cała armia nieźle nas zaskoczyła i mieliśmy z nimi małe problemy.
Odpowiedziała mu Nat. Długo o tym dyskutowali i rozważali setki możliwości, jak mogło to wszystko wyglądać ale zgodnie stwierdzili, że nie mieli szans im pomóc. Dlatego starali się nie obwiniać, chociaż żadnemu z nich nie przychodziło to łatwo.
-Nie wasza wina.
Słowa blondynki były ledwo słyszalne, wypowiedziane cicho i w dodatku nie patrzyła się na żadne z nich. Jej błękitne oczy wbite były w jakiś punkt na jednej ze ścian a twarz nie wyrażała nic poza napięciem i strachem.
-Chciałbym wam pomóc zemścić się na ojcu. Odyn ostatnimi czasy pozwala sobie na zbyt wiele. Mam tego dość i należy położyć temu kres. Atak na was przelał czarę jego występków. Gdy mama się o tym dowiedziała, zerwała łączące ich śluby i zabrała swoją siłę, pozostawiając go samotnego i osłabionego. Nie mogła jednak tu przybyć, nie chciała zawieść swoich obowiązków w szpitalu. Myślami jest jednak z wami, bracie. Bardzo płakała gdy dowiedziała się, co się stało.
Bóg piorunów w końcu wrócił na swoje miejsce na kanapie i wygłosił krótką przemowę. Wszyscy widzieli, jak usta skulonej kobiety ściskają się w wąską linię ale nic nie odpowiedziała. Koniec końców to jej mążsię odezwał.
-To niezwykle poruszające, że ty i mama jesteście po naszej stronie. Mam świadomość, że mamie ciężko było wyzbyć się swego Samboer i nie mam pojęcia, jakim cudem znalazła w sobie tyle siły ale doceniamy jej poświęcenie. Nie obwiniamy ani ciebie, ani matki ale nie jesteśmy w tym momencie najlepiej nastawieni do mieszkańców Asgardu, wybacz nam więc naszą oziębłość.
-Mam tylko nadzieję, że będziecie w stanie nam wybaczyć.
-To zależy.
-Od czego?
-Gdy tylko Vilde dojdzie do siebie i będzie to możliwe, mamy zamiar zaatakować Asgard i obalić Odyna. Obejmiemy tron i przejmiemy żądy nie tylko jako para Samboer ale również jako łącznicy - przyniesiemy przymierze Asgardu, Midgardu i Jotunheimu. Zabijemy lub będziemy torturować Odyna za wszystko, co nam uczynił przez całe nasze życia. Jeśli wtedy opowiecie się oboje po naszej stronie, wybaczymy wam. Jeśli staniecie z nami w szranki, nie zawahamy się przed zabiciem was.
-Nie zawiodę cię, bracie.
-Miejmy taką nadzieję.
Wymiana zdań pomiędzy przybranym rodzeństwem nie trwała zbyt długo ale i tak zostawiła wszystkich w lekkim szoku. Wiedzieli jednak, że są to słowa i plany niezwykle dokładnie przemyślanie - w końcu znali tę dwójkę nie od dziś.
-My też tam będziemy. Wesprzemy was w tym celu i zaryzykujemy nawet nasze życia. Kochamy was i macie pełne prawo do tej zemsty, nawet jeśli na ogół nie popieramy takiego motywu działań.
Tym razem odezwał się kapitan, zwracając na siebie uwagę wszystkich. Oczywiście każdy od razu żarliwie przytaknął, zgadzając się ze swoim przedmówcą. Blondynka w końcu wstała z kolan swojego męża ale nie puszczała jego dłoni. Zmierzyła wzrokiem każdego z obecnych a ten wzrok był przerażający - zagubiony i pełen bezbrzeżnego smutku. Wywołał dreszcze u każdego, na kim spoczął.
-Nie będziemy was prosić o pomoc ani tym bardziej was do tego zmuszać. Jeśli nam pomożecie to tylko i wyłącznie z własnej woli, nie musicie czuć się w obowiązku by to zrobić. Loki, możemy pójść coś zjeść?
Przy ostatnim zdaniu odwróciła się i spojrzała na swojego Samboer, który skinął głową i wstał, po chwili razem z blondynką wychodząc z pomieszczenia, na powrót znikając pozostałym z oczu i nie dając im nawet możliwości na zadanie jakiegokolwiek pytania. Ale to już nie było ważne - teraz trzeba było zadbać o szybki powrót Vilde do zdrowia. Tylko to się teraz liczyło.
Komentarze
Prześlij komentarz