Sługa - Rozdział 2
Loki praktycznie nie ruszał się z łóżka przez kolejne 2 dni, wstając tylko po to, by coś zjeść przy stole w jego pokoju i skorzystać z łazienki. Nie mówił wiele i w cale nie rwał się do tego, by z kimkolwiek rozmawiać, mimo że jego brat towawrzyszył mu przez niemal cały czas dbając o to, by odnaleziony jakimś cudem chłopak miał wszystko, czego mu potrzeba.
-Mama prosiła, żebym ci przyniósł te książki. Jest wściekła na ojca, że nie pozwala jej się z tobą spotykać.
Oznajmił blondyn trzeciego dnia wchodząc do pokoju ze stosem książek w rękach, który odłożył na stojące pod oknem biurko i spojrzał z uśmiechem na swojego adoptowanego brata. Ten siedział na łóżku pod kołdrą z lodowym okładem na karku i czytał jedną z książek, które wczoraj przysłała mu matka - wydawał się bardzo skupiony i miało się wrażenie, że w ogóle nie zauważył wtargięcia Thor'a do pokoju, chociaż oczywiście było inaczej.
-Dzięki. Możesz mnie proszę zostawić? Chcę w spokoju poczytać.
Odpowiedział spokojnie, cichym głosem, który kompletnie nie pasował do jego wyglądu - poszarzała cera, podkrążone, zmęczone oczy, lekko zgarbiona postawa i kropelki potu błyszczące na jego czole. Zupełnie, jakby miał gorączkę.
-Oczywiście. Poproszę służącą, żeby przygotowała ci lodową kąpiel. Przez ostatnie dwa dni bardzo ci pomagała, mam nadzieję, że dzięki temu szybko wrócisz do zdrowia. Przyjdę w porze kolacji.
Rzucił bóg piorunów i skierował się do wyjścia ale nie dane mu było nawet dotknąć klamki, gdy zatrzymał go głos jego brata i myślał, że padnie, słysząc jego słowa.
-Nie musisz się mną tak zajmować.
Od razu odwrócił się w stronę czarnowłosego i zmierzył go zaskoczonym spojrzeniem ale on nawet nie uniósł wzroku zielonych oczu znad zapisanych kartek.
-Żarty sobie stroisz? Jesteś moim bratem, oczywiście, że muszę.
-Adoptowanym i nie, nie musisz czuć się w obowiązku zajmować się mną.
-A jednak chcę to robić.
-Mimo tego, jak wiele razy wbiłem ci nóż w plecy?
-Wybaczyłem ci to.
-Wciąż nie rozumiem, jak się na to zdobyłeś.
-Ty również wybaczyłeś mi wiele rzeczy.
-Bo jesteś moim bratem i kocham cię.
-Ale nie możesz uwierzyć, że ja cię kocham i dlatego wybaczam ci wszystkie twoje wybryki?
-Ciężko mi w to uwierzyć, bracie, ponieważ zawsze byłeś blisko naszego ojca a on nie chce mi wierzyć, nie mówiąc już nawet o wybaczeniu.
Thor zacisnął dłonie w pięści słysząc ostatnią wypowiedź swojego brata. Miał wrażenie, że zaraz trafi go szlag. Wiedział, że wszystkie słowa powiedziane przez boga psot to prawda i w tym momencie szczerze się za to nienawidził. Miał wrażenie, że zawodził zarówno brata jak i matkę przez całe swoje życie tylko dlatego, że był zbytnio wpatrzony w swego ojca i przez znaczną część życia ślepo słuchał jego poleceń, nie kwestionując ich słuszności, nawet jeśli sam się z nimi nie zgadzał.
-Odwróciłem się od ojca po tym, jak cię potraktował. Nie zgadzam się z nim i nie potrafię mu tego wybaczyć. Bycie takim potworem dla własnego dziecka jest dla mnie niepojęte.
-Jestem pewien, że nie zachowałby się tak w stosunku do ciebie. Ja jestem wrogiem, którego Odyn chce mieć pod kontrolą na wszelki wypadek. Kartą przetargową.
-Być może. Dla mnie w pierwszej kolejności jesteś moim młodszym bratem o którego powinienem dbać i go chronić. Zbyt długo ignorowałem wady naszego ojca, zaniedbując zarówno ciebie jak i matkę. Teraz chcę to zmienić i za to odpokutować.
Ta wypowiedź nie spotkała się już z żadnym komentarzem ze strony bruneta, więc wojownik wyszedł z pomieszczenia z postanowieniem odnalezienia służącej, która zajmowała się jego bratem. W jego sercu i umyśle panowała burza, której nikt i nic nie mogło uciszyć. Wyrzuty sumienia zdawały się wyżerać go od środka, nie dając mu możliwości na nawet chwilę oddechu przez resztę tego dnia i przez kolejne kilka dni.
Loki poczuł się lepiej dopiero prawie dwa tygodnie później i już pierwszego dnia zdecydował się opuścić swój pokój i przejść się po pałacowych ogrodach. Tam również, czytającego jedną ze swych ksiąg w altanie, znalazł go Thor, który spacerował po ogrodzie wraz z ich matką, trzymając ją pod rękę. Kobieta czuła się dość niepewnie, wciąż pamiętała bowiem twardy rozkaz jej męża, by trzymać się z daleka od młodszego synów pod groźbą wrzucenia go do lochów, jednak jej matczyne serce rwało się do skrytego w cieniu altany młodzieńca. W końcu jednak zbytnio przerażona karą, jaka miała czekać czarnowłosego, postanowiła wrócić do zamku, nie zdając sobie sprawy, że jej młodszy syn zdążył ją już zauważyć i odprowadził ją tęsknym wzrokiem do wrót, chociaż na pozór wyglądało na to, że nawet nie oderwał wzroku znad książki.
-Widzę, że już lepiej się czujesz, bracie.
Powiedział blondyn stając przed zielonookim i uśmiechając się do niego radośnie. Bardzo cieszył się, że widzi brata w tak dobrym stanie.
-Owszem, dzięki twojej troskliwej opiece szybko wróciłem do zdrowia. Dziękuję.
Odpowiedział spokojnie chociaż jego głos wciąż był delikatnie zachrypnięty. Zdarte gardło regenerowało się o wiele wolniej niż wykończone ciało. Co prawda bóg psot mógł za pomocą jednego czaru całkowicie je zaleczyć ale oznaczałoby to znaczne osłabienie jego ciała. Wciąż nie był w stanie używać pełni swojej magii - jego organizm mógłby tego nie wytrzymać i na ten moment pozwalał mu na używanie zaledwie 10% całej mocy, jaką posiadał. Przeklinał się za to w duchu a czekanie doprowadzało go do szału. Czas naglił i bał się, co się stanie, jeśli będzie czekał zbyt długo.
-Byłeś ostatnio u swojej ukochanej? O ile się nie mylę, twoja wybranka ma na imię Jane, prawda?
Zapytał widząc, jak jego brat zasiada na ławce i zamknął trzymaną w dłoniach książkę, postanawiając poprowadzić z nim rozmowę, chociaż nie była to w cale zwykła pogawętka i miała swoje drugie dno, które znał jedynie on i nie miał zamiaru go ujawniać.
-Owszem, odwiedziłem ją miesiąc temu i zamierzam niedługo znów ją odwiedzić. Niezwykle za nią tęsknię przebywając w Asgardzie i żałuję, że nie zgodziła się przyjąć mojego zaproszenia do zamieszkania w pałacu.
-Myślisz poważnie o tej midgardiance, bracie?
-Jak najbardziej, chciałbym aby w przyszłości została moją żoną i zasiadła w raz ze mną na tronie Asgardu. Myślę, że jest tego warta, chociaż ojciec twierdzi, że jest ona kompletnie niekompetenta do tej roli i powinienem poślubić jedną z asgardianek.
-Ojciec również nigdy nie był przygotowywany do roli króla i nie ma pojęcia o czym mówi. W mojej opinii nie powinieneś przejmować się jego zdaniem, jeśli chodzi o twoje życie miłosne oraz wybrakę, która zasiądzie z tobą na tronie. Chociaż nie ukrywam, że wolałbym aby to mnie przypadł zaszczyt rządzenia Asgardem.
-Być może kiedyś tak się stanie, bracie, jednak póki co nic tego nie zapowiada. Dlaczego zacząłeś tak pytać mnie o Jane?
-Długo mnie nie było i chciałem dowiedzieć się, jak ci się wiedzie. Ostatnio nie byłem w najlepszej formie i nie miałem głowy do tego, by się o to dopytać. Chciałeś mi zaufać i chciałeś, abym ja zaufał tobie, staram się więc to zrobić.
Przez chwilę pomiędzy braćmi różniącymi się jak dzień i noc zapadła cisza i oboje wpatrywali się w rozciągający się przed nimi ogród. Każdy z nich pogrążony był we własnych myślach, które płynęły w dwa zupełnie różne kierunki ale nie przeszkadzało im to - już dawno nauczyli się przebywać ze sobą w ciszy i absolutnie ich to nie krępowało.
-Bracie, powiedz mi, jaką widzisz dla siebie przyszłość?
Ciszę przerwał w końcu zielonooki po dłuższej chwili, nie odrywając wzroku od pobliskiego klombu róż w których aktualnie buszował wielobarwny motyl, którego delikatne skrzydła lśniły złotym poblaskiem w promieniach Słońca.
-Za jakiś czas chciałbym przejąć tron od ojca i zasiąść na nim razem z Jane, jako moją żoną. Ciebie uczyniłbym moim zastępcą i doradcą, nie tylko księciem. Jestem pewien, że spełniłbyś się w tym roli, szczególnie zważając na twoje niezwykłe umiejętności i bystry umysł. Spłodziłbym dwójkę dzieci, które wychowałbym razem z Jane a matka nauczałaby je magii podczas gdy ja dopilnowałbym, by stali się równie wspaniałymi wojownikami, co nasza dwójka.
Odpowiedział lekko rozmarzonym głosem, uśmiechając się a w tym uśmiechu kryła się nutka nostalgii, jaką mógł zrozumieć tylko ktoś snujący marzenia o pięknej przyszłości, jakiej pragnął z całego serca.
-Bracie, czy pomógłbyś mi, gdybym cię o to poprosił?
Thor szybko wrócił na ziemię, słysząc takie pytanie z ust swojego brata i spojrzał na niego zaskoczony. Bóg psot wydawał się być jednak kompletnie niewzruszony i każdy uznałby, że rzucił to pytanie raczej od niechcenia, po prostu chcąc usłyszeć to zapewnienie raz jeszcze.
-Oczywiście. Nigdy w to nie wątp. Dlaczego pytasz?
Dopytywał wiedząc, że to pytanie miało drugie dno. Sądząc po cieniu, który przemknął po twarzy czarnowłosego, miał rację.
-Następnym razem, gdy będę potrzebował twojej pomocy, nie powiem ci tego wprost. Będę dawać ci znaki ale nie poproszę o pomoc. Miej to, proszę, na uwadze.
Westchnął Loki, odpowiadając w końcu na zadane mu pytanie i wstał z kamiennej ławeczki, rzucając swojemu bratu delikatny uśmiech.
-Wrócę do siebie. Pozdrów, proszę, naszą matkę ode mnie. Wiem, że nie spotyka się ze mną ze względu na wiszącą nade mną karę. Żałuję, że nie mogę cofnąć decyzji ojca.
Dodał i po chwili zniknął, klucząc wśród kwiatów nim wrócił do wnętrza pałacu i skierował się do swoich komnat. Doskonale zdawał sobie sprawę, że powiedział za dużo ale miał nadzieję, że nikt tego nie odkryje i nie będzie miał z tego problemów. Tylko to mu pozostało - nadzieja. Odłożył książkę na odpowiedni stosik i zeknął za okno na rozpościerające się nad całym królestwem błękitne, bezchmurne niebo a w jego oczach błyszczał ból. Cieszył się tylko, że nikt nie jest w stanie tego dostrzec. Całe szczęście.
Komentarze
Prześlij komentarz