Zaginiony książę - Rozdział 2
Frigga z trwogą obserwowała dalszy rozwój swego adopcyjnego syna i nie mogła ukryć zmartwienia i troski, jaką napawał ją ukryty przed światem książę. Od dnia w którym jej mąż go uderzył, chłopiec bardzo się zmienił. Radosny uśmiech zniknął z jego twarzy i zastąpił go zgaszony, niepewny uśmiech, który skrywał wiele bólu i smutku. Chociaż ciężko trenował zarówno sporty jak i magię, ciągle narzucał sobie coraz szybsze tempo i nie czuł się nigdy usatysfakcjonowany swoimi umiejętnościami. Sytuacji w cale nie poprawiał fakt, że Odyn co chwilę go beształ, praktycznie bez powodu a komnaty Loki'ego były pilnowane przez całą dobę, zakazując pierworodnemu synowi króla na wizyty u brata. Minął niemal rok a cała sytuacja coraz bardziej się pogarszała. Matczyne serce królowej rozdzierało się i nie wiedziała, co ma począć z tym wszytskim. Zdawało się, że nie ma żadnej rzeczy, którą mogłaby zrobić aby pomóc dziecku i załagodzić relację między jej przybranym dzieckiem a mężem.
W końcu nadszedł dzień 625 urodzin Loki'ego. W tym dniu miał dostać od swego ojca narzędzie, które pomoże mu lepiej kontrolować swoje moce oraz oficjalnie zostanie ogłoszony tytuł, jaki nadał mu sam król. Od samego rana więc cały zamek był niezwykle poruszony a wszyscy służący biegali w tę i z powrotem, starając się przygotować wszystko najlepiej, jak potrafili, by ich król był zadowolony a wszystko przebiegło zgodnie z planem. Królowa weszła do komnat solenizanta z lekkim uśmiechem na ustach, zastając go odwróconego plecami do drzwi, wpatrującego się w krajobraz za oknem. Jego dziecięca sylwetka była ukryta pod skórzanym ubraniem w kolorach czerni i zieleni ze złotymi zdobieniami - o wiele bardziej eleganckim i innym od tego, które nosił do tej pory. Dziecinne ubranie zostało zastąpione szatami godnymi przyszłego króla. Odrobinę przydługie, czarne włosy chłopiec zaczesał na żel do tyłu a dłonie trzymał splecione za plecami, na których spoczywała czarna, podszyta złotem peleryna.
-Loki.
Odezwała się, byle zwrócić na siebie jego uwagę i po chwili chłopiec odwrócił się do niej z lekkim uśmiechem na ustach, który jednak nie objął jego oczu. Mimo że niedawno zdał wszystkie egzaminy z ponadprzeciętnym wynikiem, nie cieszyło go to i jeszcze wczoraj błagał o odwołanie ceremonii, aby mógł poświęcić cały dzień na dalsze treningi. Wyglądał o wiele dojrzalej, niż wskazywałby na to jego wiek. Frigga doskonale zdawała sobie sprawę, że patrzy teraz nie na nastolatka a na dziecko powoli wchodzące w dorosłość i chyba trochę ją to przerastało. Nie chciała odbierać mu tej beztroski, jednak ona i tak została mu już dawno odebrana mimo jej oporów.
-Wyglądasz niezwykle dostojnie. Strój godny księcia.
Skomplementowała go, podchodząc do dziesięciolatka i ułożyła mu dłonie na ramionach, poprawiając niewidzialne zagniecenia na otulającej go pelerynie.
-Dziękuję, matko. Mam nadzieję, że wraz z ceremonią dane mi będzie zyskać odrobinę wolności.
Odpowiedział, nieświadomie wbijając niewidzialny sztylet w serce swojej opiekunki, która jednak utrzymała uśmiech na pomalowanych delikatną pomadką ustach.
-Również mam taką nadzieję, synu. Jestem dumna z tego, jak wyrosłeś. Szczególnie przez ostatnie 250 lat poczyniłeś ogromne postępy.
Pochwaliła go jednak widziała, że nie zmieniło to kompletnie nic. Chłopak rozpaczliwie próbował zdobyć uznanie ojca doskonale zdając sobie sprawę, że nigdy nie zawiódł swojej matki. Jej słowa nie robiły na nim większego wrażenia. Chciał chociaż raz być godnym pochwały z ust króla. Niestety nikt nie był w stanie orzec, czy kiedykolwiek będzie mu dane się tego doczekać.
-Chodźmy już, ceremonia za moment się zacznie.
Zarządziła i ujęła dłoń swego adoptowanego syna, prowadząc go do drzwi. Po niedługim spacerze przez zamkowe korytarze przystanęli przy jednych z drzwi, zza których wszystko mogli doskonale słyszeć.
-Przez wiele lat trzymałem przed wami w sekrecie, że mam drugiego syna. Czasy w których przyszedł na świat były niespokojne i bałem się, że zostanie mi on odebrany przez mych wrogów, którzy chcieli znaleźć sposób na zemszczenie się na mnie. Tak... minęło 625 lat od tamtego dnia, gdy pierwszy raz mogłem trzymać go w ramionach.
Frigga czuła, jak czarnowłosy mocniej zaciska palce na jej dłoni a gdy zerknęła na niego zauważyła obojętność malującą się na jego twarzy. Wściekłość zdradzały jedynie zaciśnięte w wąską linię usta.
-Dzisiaj więc chciałbym przeprowadzić godną księcia ceremonię jego urodzin, jednocześnie przedstawiając wam drugiego w kolejce do tronu dziedzica. Loki Odynson. Bóg ognia, oszustwa i psot.
Po tych słowach wrota przed nimi otworzyły się a oczy zebranych skierowały na ich dwójkę. Królowa weszła na salę z wysoko uniesioną głową, prowadząc swego syna aż w końcu znaleźli się tuż przed złotym tronem, na którym zasiadał Odyn. Po jego lewej stronie stał Thor, przyglądający się z uśmiechem swemu bratu a dookoła otaczały ich wojska i dworzanie. Frigga przytuliła solenizanta i po chwili zostawiła go samego, zajmując miejsce po prawej stronie swego męża i przyglądając się z boku ceremonii. Miała nadzieję, że nie wydarzy się nic niespodziewanego.
-Loki, bogu ognia, oszustwa i psot, mój młodszy synu. Kończysz dzisiaj 625 lat i wkraczasz w dojrzały wiek, mimo że wciąż przed tobą długa droga do zostania dorosłym. Chociaż muszę przyznać, że nie jesteś tak utalentowany w sztuce wojennej jak twój starszy brat, Thor, muszę przyznać, że poczyniłeś wielkie postępy. Jakiś czas temu rozmawialiśmy o tym, co zostanie twoim symbolem. Poprosiłeś mnie, by stało się nim berło. Berło Chitauri. Berło zawierające Kamień Umysłu, jeden z sześciu Kamieni Nieskończoności. Jest to z pewnością atrybut godny przyszłego króla a zważając na twoje zdolności magiczne jest ono więcej niż idealne dla ciebie. Przemyślałem więc twoją prośbę i postanowiłem ją spełnić.
Król skinął ręką a jeden z służących podszedł i przyklęknął przed młodym Loki'm, podając mu złote berło z błękitnym kamieniem umieszczonym na samym szczycie. Chłopiec wziął ciężkie narzędzie do ręki, odnotowując w myślach, że musi nauczyć się nim posługiwać i przyzwyczaić do jego wagi. Dopiero po kilku długich sekundach skłonił się wdzięcznie przed ojcem.
-Nie jestem w stanie podziękować ci w żaden sposób, ojcze, za ten niezwykle wspaniałomyślny gest z twojej strony. Proszę, pozwól, aby to berło posłużyło mi do pomocy tobie i obrony Asgardu.
Wyrecytował formułkę, którą przygotowywał w myślach nocami przez ostatnie kilka dni. Po minie swego ojca domyślał się, że trafił w dziesiątkę i jego wypodzieć była zadowalająca.
-Loki, od dzisiaj nie musisz się więcej kryć. Miej jednak świadomość, że jako mój syn jesteś narażony na niebezpieczeństwa nadciągające z innych światów. Wiele stworzeń będzie chciało skrzywdzić ciebie, by dotrzeć do mnie. Miejmy nadzieję, że nigdy nie będziesz musiał stawić im czoła samemu a w Asgardzie zawsze znajdą się ludzie, gotowi wesprzeć cię radą i uczynkiem.
Odyn szybko zakończył ceremonię i odesłał wszystkich do sali bankietowej, samemu również tam przechodząc, nie zwracając kompletnie uwagi na swego adopcyjnego syna i będący pogrążony w rozmowie z jednym z posłów. Nikt poza mieszkańcami pałacu nie wiedział do tej pory o istnieniu Loki'ego, było to więc dla nich dość sporym zaskoczeniem. Solenizant chciał podążyć za resztą, jednak zatrzymała go dłoń, która chwyciła go za przedramię. Zaskoczony odwrócił się i spojrzał prosto w błękitne, roześmiane oczy.
-Loki, bracie, wszystkiego najlepszego! Zastanawiałem się, co mógłbym podarować ci z tak szczególnej okazji, jednak nic nie przyszło mi do głowy. Pomyślałem więc, że zapytam cię osobiście, co chciałbyś otrzymać od swego starszego brata.
Głos nastolatka był niezwykle radosny i dziecinny, mimo że blondyn miał już 1060 lat (17 w przeliczeniu na ludzkie). Na bladej twarzy boga psot wykwitł przebiegły uśmiech, który nie zaniepokoił jednak jego starszego brata.
-Przyjdź dzisiaj w nocy do moich komnat. Mam jeden pomysł, co chciałbym od ciebie dostać.
Odpowiedział i odwrócił się, podchodząc do czekającej na niego matki i kierując się wraz z nią na ucztę, układając sobie w myślach swój idealny plan. Cieszył się, że dostał taką możliwość. Miał nadzieję, że wszystko się uda.
***
Loki czekał w nocy na swego brata i zastanawiał się, czy ten na pewno się pojawi. Powoli zaczynał tracić nadzieję, gdy drzwi otworzyły się a po chwili zamknęły za długowłosym nastolatkiem. Na bladej twarzy, która zdecydowanie zbyt rzadko bywała na Słońcu, wykwitł przebiegły uśmieszek.
-Przyszedłeś.
Powiedział, podchodząc do brata i gestem ręki wskazując mu, by usiadł na jednym z krzeseł, samemu siadając dokładnie naprzeciwko.
-Owszem, chcę dać ci prezent, który ci się spodoba.
Zadeklarował ponownie chłopak, zastanawiając się, co takiego może chcieć od niego jego młodszy braciszek, którego tak na prawdę praktycznie w ogóle nie znał i bardzo tego żałował. Nie rozumiał, dlaczego ojciec nie pozwalał im bawić się razem w dzieciństwie ani razem ćwiczyć, nawet mimo tłumaczeń, jakie już niejednokrotnie usłyszał.
-Jest coś, co chciałbym z tobą zrobić.
Solenizant spojrzał na zegar i zauważył, że do północy pozostało jeszcze parenaście minut. To wystarczy. Dopiero po chwili zajrzał ponownie w błękitne oczy nastolatka.
-Co takiego?
-Wiesz, bardzo żałuję, że nie mogliśmy być bliżej do tej pory. Jednak teraz może to się zmienić, dzięki temu, że nie jestem tu już... zamknięty.
-To prawda, bardzo mnie to cieszy.
-Mnie również, jednak chciałbym być tak blisko mego rodzonego brata, jak to możliwe. Chciałbym użyć na naszej dwójce pewnego zaklęcia.
-Co to za zaklęcie? Mama zawsze powtarza, że jesteś bardzo zdolny.
Na chwilę pomiędzy rodzeństwem zapanowała cisza. Chłopcy wpatrywali się w siebie, każdy z innymi myślami przepływającymi przez ich głowy.
-Jest to zaklęcie krwi. Połączy nas ono prawdziwą, braterską więzią, silniejszą niż kiedykolwiek mogłaby być bez tego zaklęcia.
Wyjaśnił dziesięciolatek ostrożnie i powoli mówiąc każde kolejne słowo. Nie mógł być pewien, jak jego brat zareaguje na pomysł, który tlił mu się w głowie już od dłuższego czasu.
-Jak działa to zaklęcie?
-Będziemy wiedzieć, jeśli drugi z nas umrze. Jeśli ktoś bliski nam nas zrani, będziemy to również wiedzieć. Będziemy mogli się również odnaleźć, jeśli kiedykolwiek się zgubimy.
To nie było wszystko. Zaklęcie było o wiele bardziej skomplikowane i dawało o wiele więcej możliwości, jakich nie chciał przedstawiać bogowi piorunów. Ten jednak pokiwał głową z wielkim uśmiechem na ustach i wyciągnął w jego stronę otwartą dłoń.
-Potrzebujesz do tego mojej krwi, prawda? Śmiało.
Loki był zaskoczony tym, jak łatwo jego starszy brat zgodził się na to zaklęcie. Pokiwał głową i ujął jego dłoń w swoją, w drugiej ręce wyczarowując nóż, którego ostrze przytknął do zgrubiałej od wielu długotrwałych treningów skóry. Przez krótki moment zawahał się ale w końcu przeciął skórę i pozwolił krwi płynąć i kapać na stół. Teraz nie było odwrotu.
Komentarze
Prześlij komentarz